Nie ma w życiu człowieka piękniejszych chwil niż początek wielkiej miłości. Świętując koniec karkołomnej sesji siedzeniem na fejsbuku, cofnęłam się na swojej tablicy o parę miesięcy i posłuchałam parę piosenek, które wrzucałam w marcu zeszłego roku i doszłam do takiego właśnie wniosku. I trochę nie wiem co ze sobą teraz zrobić. Jednocześnie chce mi się płakać i uśmiechać się, że gdyby nie uszy, to śmiałabym się na około głowy. Więc siedzę z dziwnym uczuciem w gardle i nie bardzo wiem co ze sobą zrobić. Chciałabym się zerzygać tęczą, a jednocześnie jest mi tak okrutnie smutno, że to już zostało tylko w mojej głowie. No i jeszcze drugiej takiej mojej głowie, która aktualnie przebywa 60 km. Nie chcę narzekać. To nie jest narzekanie w stylu "za PRL-u było lepiej". To narzekanie w stylu - mam wrażenie, że wtedy słońce świeciło przez całą dobę. Na tamtą wiosnę złożyły się najpiękniejsze rzeczy.
-chodzenie w trampkach i cienkiej kurtce, dla odmiany po zimie, w której męczyłam się w najbrzydszej kurtce świata (z którą chyba dopiero śmierć mnie rozłączy. Jest brzydka i ma gimbusiarska, wyglądam jak pięć kilo ziemniaków, kiedy sunę w niej przez miasto, a nie umiem sobie kupić nowej, bo nie obdarzono mnie taką cechą przy poczęciu),
-długie włosy (otóż kocham mieć długie włosy, a psychiczna fryzjerka podcięła mi końcówki goląc mnie na łyso i licząc sobie za to 25 zł, NONSENS)
-katedra na Gdańskiej, no bo przysięgam, nie dzierżę tego wielkiego przeszklonego kloca na Pomorskiej, do którego muszę się teraz fatygować pięć dni w tygodniu. A na Gdańskiej było przytulnie, była magnolia przy bramie, która wtedy pięknie kwitła, były ławki przy katedrze, gdzie paliło się papierosy (nie tęsknię do palenia papierosów, cieszę się, że już nie palę, niemniej jednak bardzo miło to wspominam), była Pani Babunia w szatni. Tam było wszystko, czego nie ma na Pomorskiej i dlatego jej nienawidzę.
-bo wtedy byłam wszędzie. Problemem dla mnie jest określenie gdzie mnie wtedy nie było. Miałam w dupie chyba jakiś motorek, bo w domu mnie prawie nie było. Przynajmniej tak to teraz wspominam.
-bo wtedy była Marysińska, a ja tak bardzo tęsknię za Marysińską, za papierosami w oknie (tak, znowu te paskudne faje), za wielosztukami w Żabce, za szampanami i mrożoną pizzą, za fasolką po bretońsku i bimbrem w czarnej butelce. I za krańcówką 57.
-bo wtedy się wagarowało. Bo wtedy było GDZIE wagarować. Bo wtedy nie studiowaliśmy na wypizdówku, tylko w centrum i wszędzie było blisko. Wszędzie gdzie była zniżka na piwo.
-bo wtedy wszyscy się lubiliśmy. A dzisiaj każdy żyje sobie.
-bo wtedy byłam spontaniczna. Mam wrażenie, że pierwszy rok studiów to było dla mnie przeżycie 5 lat w ciągu paru miesięcy. Bo już nigdy nie będzie tak jak wiosną 2014. Ale będę nosiła trampki, cienkie kurtki i będę miała włosy do pasa.
-bo wtedy była Spinka i Kawalerka. Dziś już nie ma. To zasadnicza różnica.
-bo wtedy czułam, że mam 20 lat. Amen.
Ale najważniejsze z wszystkich tych rzeczy i wszystkich rzeczy na świecie jest to, że wtedy dotarło do mnie, że kocham się w moim koledze ze studiów, z tych studiów na Gdańskiej i na Eksocu. Tak! To nie legenda, ludzie naprawdę zakochują się w sobie na studiach. I wcale nie czuję się, jakbym dostała się na nie, żeby zdobyć wyższe wykształcenie, tylko żeby poznać swoją wielką miłość. To było jak grom z jasnego nieba i ten grom strzelał każdej środy od 8.15 do 13.45. A potem już coraz częściej i wpadłam jak śliwka w kompot. I jestem w tym kompocie po dziś dzień i jest bardzo miło. Ale nigdy nie zapomnę powrotów w Placu Dąbrowskiego, pijanych smsów (choć wstydzę się za nie. Te trzeźwe też wspominam cudownie. Zwłaszcza, że te najbardziej pamiętam), pisków, rozwalonego laptopa w momencie niekontrolowanego aktu szczęścia, juwenaliów. I gdyby nie to wszystko, to to wszystko, co jest wcześniej, wcale by się nie liczyło. To by była tylko dwudziesta wiosna.
I to nie oznacza, że nie lubię mojego życia w roku 2015. Jest naprawdę super i nie chciałabym się z nikim zamienić. Ale wiosna 2014 to był The time of my life i jestem szczęśliwa, że dane było mi to przeżyć. Ale jest mi przykro, że to było - czas przeszły.
Po tych niekontrolowanych zwierzeniach czuję się jak emerytka. Pora zrzucić parę kilo i zrobić coś szalonego, bo zaraz dwudziesta pierwsza wiosna, a ja nie chcę jej przeżyć w domu spokojnej starości.
Tak wtedy było.